niedziela, 27 lipca 2014

Jeden z wielu początków- CYRK

Po studiach pełni zapału wróciliśmy w rodzinne strony, z myślą powolnego układania sobie przyszłości i stabilizacji. Przez pięć lat mieszkaliśmy w Warszawie, pod koniec naszego pobytu tam było już nieźle, lepsze zarobki, przyjemności, wyjście tu czy tam, jakieś życie towarzyskie itd. Ciągnęło nas jednak na wieś. Co nas tak wtedy ciągnęło, Bóg jeden wie. Na tamtą chwilę Warszawka już nam bokiem wychodziła w każdym razie. W sierpniu 2007 ślub, we wrześniu przeprowadzka na wieś. I od razu lipa- nie ma pracy. W końcu się m udało znaleźć coś w okolicznym zakładzie, na produkcji. No bez szału. Ja miałam kilka godzin w tygodniu (jako pedagog specjalny udało mi się załapać do szkoły masowej na nauczanie indywidualne). No i zaczęliśmy klepanie biedy. W cudzysłowie bo zamieszkaliśmy u teściów i teoretycznie nie musieliśmy płacić np. czynszu. Dostaliśmy od nich działkę i zaczęliśmy realizować nasze marzenia o własnym domku. Marzenia stanęły pod znakiem zapytania na etapie fundamentów już w przyszłym roku. Poszły na to wszystkie pieniądze z wesela. No nic, myśleliśmy, przyszły rok będzie może lepszy. Nie był- m nie miał co liczyć na spektakularną karierę, ja dostałam cztery godziny więcej w innej szkole, dziesięć km dalej. Wyglądało na to, że moja praca jest bardziej hobbystyczną zachcianką. Fundamenty smętnie sterczały z ziemi a my nie mieliśmy perspektyw na poprawę sytuacji. W końcu jednak trafiła się szansa sezonowego (lipiec- styczeń) wyjazdu do Szwajcarii. Nie zastanawialiśmy się w ogóle. W lipcu 2009 byliśmy po raz pierwszy w cyrku, a właściwie na bazie tegoż, w celu sprzątania, remontów itd. To były super chwile, cudne lato, pracy nie za dużo.
Póżniej się zaczęło- stawianie cyrku (nie jak u nas w Polsce- jeden zdezelowany namiocik- trzy potężne namioty, w środku dekoracje, dywany, no szał). Dużo fizycznej pracy, dużo spięć (głównie z Polakami, rodacy za granicą to temat na opasły tom), coraz większa tęsknota za domem, później, gdy programy się zaczęły, każdy dzień wyglądał tak samo, mieszkanie na kilku metrach kwadratowych w wagonie mieszkalnym- zgrzyty z m, nieporozumienia związane ze słabą znajomością języka- słowem wykańczająca, głównie psychicznie, a momentami i fizycznie praca. Cyrk rozkładany był tylko raz, później stał do nowego roku, jeden z wielu popularnych na Zachodzie tzw. cyrków świątecznych. Jakoś dociągnęliśmy do stycznia. Zaproponowano nam umowy na kolejny sezon i... nie odmówiliśmy.
M wiosną wrócił na parę miesięcy na produkcję, a później znów do cyrku.  Ja w międzyczasie znalazłam pracę w zakładzie produkującym wzorniki farb, tynków, takie tam.
I tak sobie beztrosko wiedliśmy życie na dwa fronty aż do 2011 roku kiedy w naszym życiu pojawiła się Gabrynia.Tak chciana a jednocześnie tak niespodziewana. Staraliśmy się o dziecko cztery lata, a kiedy zaniechaliśmy starań, przestaliśmy myśleć chwilowo o tym, jak bardzo chcemy mieć dzidziusia- on się pojawił. Scenariusz znany. I to był kolejny początek. Ale o tym kiedy indziej :P

 nasza willa :P


w trakcie budowy
 
 niebo złomiarzy, zmora pracowników...


 kawałek baru


 bufet- efekt końcowy

PS. Pomimo zarzekania się, iż do cyrku nie wrócę, wszystko wskazuje na to, że od września znów zacznę tam pracę :) Oczywiście na znów lepszych zasadach, tym razem mieszkając już w normalnym mieszkaniu itd. Ale jak to głosi stare ludowe przysłowie- NIGDY NIE MÓW NIGDY. Amen :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz