środa, 13 sierpnia 2014

Strach się bać (o jedzeniu zdań kilka...).

Ostatnio ześwirowałam. Totalnie. Wpadłam w jakąś obsesję dotyczącą jedzenia. Obsesja była krótkotrwała, utrzymywała się podczas zakupów i jeszcze ze dwa dni, po czym straciła na intensywności i tylko pewna pustka została. I natrętna myśl, że codziennie, każdego dnia, faszeruję siebie, Gabrysię i m świństwem. Obojętnie czego bym nie wzięła do ust, to na pewno nie jest nic na sto procent zdrowego...
No bo weźcie. Zwykłe zakupy.
pieczywo- tu jeszcze na oczy nie widziałam takiego uczciwego, pysznego, przyrządzonego na naturalnych składnikach, mającego smak, pieczywa. W sklepach królują odpiekane mrożonki. Pewnie jest w piekarni na rogu ale jak zobaczyłam ceny to umarłam. Dwa franki za bułeczkę. No nic, jakoś przeboleję.
mleko- UHT czasem piję ale uważam, że to syf. No to mamy w naszej miejscowości gospodarstwo z krowami i mlekomatem. Czasem kupujemy ale znowu ostatnio podniosły się głosy, iż takie krowie też złe. Bo bakterie, bo coś tam się nie trawi. No ale tu jednak stawiam na naturę. Idźmy dalej.
Wędliny- niby procentowo mięsa dużo, więcej niż zwykle w wyrobach z Polski, jednak smaki jakoś mało naturalne. Ble. To akurat jemy rzadko, m tylko na kanapki chce.
Mięso- temat rzeka, wiadomo, antybiotyki, kto wie, co zwierzę żarło zanim zaistniało na sklepowych półkach jako materiał na kotlety. Niby drób lepszy dla dzieci ale te hormony... Nie mam wtyk w miejscowych masarniach, a w Szwajcarii w sklepach mięso osiąga ceny zawrotne. Tak że i tak nie jemy wiele :P
Owoce, warzywa- no przecież to musi być zdrowe! Tylko to pryskanie, przeciw robakom, chwastom, grzybom, ślimakom i Bóg wie czym jeszcze... I leżą mi potem winogrona dwa tygodnie na stole i nówki sztuki nieśmigane. To jakoś zniechęca. Podobno mrożone warzywa to dobra alternatywa (ale chyba poza sezonem. Teraz aż szkoda nie kupić czegoś świeżego....)
Dżem- niby wolę go od nutelli ale smaku toto nie ma zbytnio, ani zapachu owocowego. Czy tam na pewno są jakieś owoce?
Miód- mieszanka miodów z Unii oraz spoza Unii. W głowie mi siedzi pan, który strzykaweczką pstryka w pełne słoiki miodu z Chin. 
Napoje gazowane, chipsy- tego na szczęście u nas nie ma :) (czasem m kupi colę ale to ze trzy razy w roku może...)
I tak można wymieniać godzinami. Do każdego produktu można by się przyczepić. Gdy, mieszkając w Warszawie, pracowałam w sklepie (dużym, w informacji, a więc zwroty, reklamacje itd.), widziałam takie rzeczy, o którym się fizjologom nie śniło. Dodatkowo przedstawiciele handlowi i inni, związani z branżą spożywczą ludzie chętnie dzielili się swoimi doświadczeniami. I tak ten, który widział produkcję dżemów, do ust ich nie brał. Gość, który pracował w pewnej piekarni, nie tykał produktów tej firmy. I tak bez końca.
I teraz zasadnicze pytanie- CO ROBIĆ?
Wydawać ciężkie pieniądze na eko produkty, które mimo, że zwią się eko, jakoś nie  mają stuprocentowej gwarancji, że są naprawdę lepsze. Rentgena w oczach nie mam, historii danej rzeczy też nie wyświetlę. Czy kupować jak leci, bo i tak wszystko do niczego?
Ja jeszcze pamiętam te swojskie, nie kombinowane, szynki, chleby, bułki kajzerki z piekarni a nie z pudła w mroźni... Jakość jedzenia naprawdę spadła. Co ma robić taki przeciętny ludzik, bez dostępu do własnego podwórka z kurami i ogródka z warzywkami... ? Dodajmy, średnio majętny... Chyba tu jest pies pogrzebany, za pieniądze można więcej.
Jednak w naszych czasach powietrze już nie halo, ziemia przechemizowana, woda też krystalicznie czysta nie jest... No nieciekawe wnioski się nasuwają.


niby zdrowo ....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz